czwartek, 2 lipca 2015

16 II Bangkok

16 II Bangkok

No i znowu w Bangkoku :) Pociąg zajeżdża na stację punktualnie o 8:30. Nie spaliśmy za wiele, ale nie czujemy się zmęczeni. Ogarniamy się trochę, pośpieszna toaleta w pociągowej łazience, która po tych wszystkich godzinach nie wygląda już zbyt zachęcająco :) Zęby myjemy oczywiście wodą z butelki.

Na dworcu idę do łazienki, aby się przebrać i zamienić okulary na soczewki. Po wejściu okazało się jednak, że w tych warunkach mogę co najwyżej w największym pośpiechu przebrać się (na wdechu), ale już nic poza tym. Soczewki zostały w plecaku, nie odważyłam się ich zakładać w takich warunkach :).

Dworzec kolejowy w Bangkoku


Na dworcu kolejowym jest przechowalnia bagażu, gdzie postanowiliśmy zostawić swój dobytek, aby bez obciążenia zwiedzić jeszcze miasto. Pozostawienie dwóch walizek oraz tuby z obrazem kosztowało 150 THB (ok. 15 zł)

Ruszamy wchłaniać Bangkok przez te ostatnie kilka godzin, jakie mamy tutaj. Na początku udajemy się do jakiejś świątyni niedaleko dworca (nazwy nie pamiętamy). Ale jakoś nie robi szału :) Po kompleksie świątynno-pałacowym to już wszystko wydaje się jakieś takie...słabsze ;) Jest złoty dach, mnisi i budda, a wokół kwitnie religijny handelek, nawet błogosławieństwo można dostać za niewielką opłatą.

Ktoś chętny do pobłogosławienia? ;)



Chcemy zobaczyć słynne Chinatown, ale chyba jesteśmy za wcześnie, bo zupełnie nic się tutaj nie dzieje. Są jakieś pojedyncze stragany z owocami i warzywami, jakieś śladowe ilości jedzenia ulicznego i w wąskich labiryntach uliczek - ludzie zajęci totalnie swoimi sprawami i życiem codziennym.




Trafiliśmy na jakąś uliczkę specjalizującą się w takich tematach, w każdym domu/warsztacie było pełno jakiegoś... złomu :) Nie wiem co to bo się zupełnie nie znam.



Na śniadanie kupujemy sobie ananasa, papaję i mango (wszystko w małej wersji). Pyszne owoce obrane i pokrojone przy nas kosztują 50 THB (5 zł) - za wszystko! :)




Z pomocą mapy w telefonie szukamy wodnej taksówki. Udaje się w końcu :) Wsiadamy na przystanku nr 4 do pomarańczowej taksówki i płyniemy do przystanku nr 13 (koło Khao San). Cena taksówki to 15 THB od osoby (1,50 zł). Tym razem bilety kupuje się już na łódce i to jest niesamowite. Łódka jest kompletnie pełna, zatłoczona do bólu. I po pokładzie chodzi bardzo rezolutna pani i sprzedaje bilety i dokładnie pamięta, kto już kupował, a kto nie! Pani bierze od nas pieniążki i wydaje malutkie bileciki. Teraz już sobie płyniemy legalnie. Z czasem ścisk się zmniejsza. Taksówka chyba mocno pilnuje czasu, bardzo szybko przybija do brzegu, wypuszcza ludzi i wpuszcza nowych. Czasem tak szybko...że część osób nie zdąży wysiąść lub wsiąść! Więc dobra rada - wsiadać i wysiadać bardzo szybko :)

Jest bardzo gorąco dzisiaj. Idziemy na zimne piwko. Potem oczywiście ostatnie zakupy jeszcze, obiadek i okazuje się, że nasz czas się kończy! Już 15:00!



Bardzo....różowo :D

Wracamy wodną taksówką na przystanek nr 4 (najbliżej do dworca Hualamphong), potem szybciutko na dworzec i po bagaże. W przechowalni nie mogli znaleźć naszych walizek, więc sami weszliśmy do ich magazynków i odszukaliśmy swój dobytek :) - najważniejsze, że się wszystko znalazło, choć chwilkę to trwało.

Dzień był upalny, więc chcieliśmy przed podróżą wziąć prysznic na dworcu (pomimo warunków w łazienkach), już się przygotowaliśmy (mydełko, ręcznik, ciuchy na zmianę) i.. okazało się, że już 16:00, a na 17:00 mamy być na lotnisku! Zamiast więc pod prysznic to biegiem ruszyliśmy na lotnisko. Z dworca mieliśmy pojechać metrem. Stacja była przy samym dworcu, a mimo to nie mogliśmy jej znaleźć. Ludzie kierowali nas w różne miejsca, a czas nam się kurczył niemiłosiernie. W końcu jakieś kobiety kazały nam iść za sobą i zaprowadziły do wejścia. Okazało się, że jest ono w samej w zasadzie stacji :) Bliżej już być nie mogło. Bilety do metra kupuje się w automacie. Najpierw wybieramy język - inglisz, potem wybieramy stację docelową, ilość biletów i na końcu płacimy. Z stacji kolejowej - przystanek Hua Lamphonh do stacji przesiadkowej Phetchaburi bilet kosztował 40 THB (4 zł) na osobę. Bilet to był żeton. Podchodząc do bramek przykłada się żeton do bramki, a wychodząc wrzuca się go w otwór w bramce wyjściowej :)

Ze stacji Phetchaburi idziemy na szybką kolejkę do lotniska (około 5 minut szybkim krokiem). Są dwie linie - ekspresowa (bilety na nią kupuje się w kasie) oraz normalna, tańsza, gdzie bilety kupujemy w automacie. Bilet do Suvarnabhumi kosztuje 35 THB, więc cała podróż z dworca na lotnisko w komfortowych warunkach to tylko 75 THB (7,50 zł) na osobę :) I na 100% w tych godzinach jest to najszybsza możliwa droga na lotnisko (chyba, że macie helikopter :D ), bo na drogach są spore korki i można jechać baaaardzo długo.

Na lotnisku zostało nam jeszcze trochę czasu, więc dobrze się gimnastykując próbujemy zrobić maksymalnie kompleksową toaletę w malutkiej łazience, w której był spory ruch :) Nie jest źle, trochę się ogarnęliśmy i przebraliśmy się już na podróż w suche i cieplejsze rzeczy, w tym...skarpetki! Strasznie dziwnie jest mieć skarpetki i pełne buty na nogach... Wcale nie fajnie. Wyjmujemy z walizek nasze zimowe kurtki i szaliki, bo już niedługo się nam przydadzą (pewnie już na ekstremalnie zimnym lotnisku w Docha) :).

Streczujemy sobie bagaż i idziemy na odprawę. Do odprawy ogrooooomna kolejka, która bardzo wolno się rusza. Teraz już rozumiemy, dlaczego Quatar Airways zaleca przybycie na odprawę 3 godziny przed odlotem. Przychodząc później można już nie zdążyć się odprawić. Na poziomie 4, całkiem niedaleko stanowiska odpraw jest oddział poczty jeśli ktoś by chciał jeszcze wysłać pocztówkę ;) My wysyłamy.

Czas na odprawę bezpieczeństwa. Też oczywiście wielka kolejka, a potem jeszcze jedna do odprawy paszportowej. Zabiera to dużo czasu i trzeba się sporo nachodzić, bo lotnisko jest bardzo duże, więc dobrze jest mieć zapas czasu i ...sił :)

Ceny w sklepach i punktach gastronomicznych na lotnisku są bardzo wysokie, to jednak nie KLIA II w Kuala Lumpur ;)

I już w samolocie. Klima szaleje, ale już jesteśmy przygotowani, okrywamy się kocykami i łapiemy oddech, odpoczywamy. W Docha, zgodnie z oczekiwaniami jest bardzo zimno na lotnisku, nawet w ubraniach zimowych marzniemy. Jeśli macie krótką przesiadkę, to lepiej pospacerować, bo inaczej można zmarznąć. My mieliśmy sporo czasu, więc poszliśmy do Family Room, gdzie są leżanki i cisza, można się przespać. Po 1,5 godziny byłam już przemarznięta totalnie (byłam w zimowej kurtce!!) i musiałam iść na spacer aby nie zamienić się w kostkę lodu. O 2:25 mamy samolot do Warszawy, gdzie powinniśmy wylądować przed 7:00 polskiego czasu.

Papa Azjo :) Ale nie żegnamy się na długo!

Ale na razie... Dobę później...