piątek, 24 kwietnia 2015

15 II Koh Lanta - Trang - Bangkok

15 II  Koh Lanta - Trang - Bangkok


Przed nami ostatnie godziny na Lancie, postanowiliśmy wcześnie wstać, aby jeszcze przed wyjazdem odwiedzić naszą cichą plażę, po 7:00 byliśmy już na miejscu. Jest cicho i zupełnie pusto, słońce dopiero zaczyna ogrzewać piasek. Pływamy, spacerujemy, wciągamy w skórę promienie wschodzącego słońca. Każdy poranek mógłby tak wyglądać :)




Około 9:00 wracamy do hotelu, oddajemy skuter, bierzemy prysznic (musi nam starczyć na długo;)!), przebieramy się już na podróż, pakujemy resztę rzeczy i ruszamy na śniadanie. Ostatnie śniadanko na Lancie jemy w naszej ulubionej Three Sisters: omlet (5 zł) i shake jogurtowy z mango (6 zł).

Poranne odwiedziny mnichów - zbierają dary (jedzenie, kwiaty dla Buddy) i błogosławią domowników; nie wchodzą do domów, to ludzie wychodzą przed domy, aby się z nimi spotkać


Nasz bus do Trangu ma przyjechać około 11:20 - 11:40, dla pewności postanawiamy być już o 11:00, tak jak byśmy nie znali tutejszego podejścia do czasu ;). Bus przyjechał o 11:55 (oczywiście ;) ). W Trangu powinniśmy być około 14:00 - 15:00. Patrząc na mapę widać, że Trang od Lanty jest naprawdę bardzo blisko, ale busy jadą baaaaardzo dookoła i zaliczają po drodze dwa promy, do których lubią być kolejki. Mając na uwadze tutejszą miłość do klimatyzacji ubraliśmy się na podróż ciepło - długie spodnie, długi rękaw i ja jeszcze szal do tego. Bus był malutki, poupychali nas w nim jak sardynki, każdy miał duży plecak lub walizkę, osób było tyle, co miejsc, więc plecaki powkładano nam pod nogi i założono nimi całe przejście, więc aby wyjść z busa chodziło się po siedzeniach lub po plecakach. Przestrzeni było naprawdę bardzo niewiele i okazało się....no że akurat ten kierowca nie lubi chyba klimatyzacji (albo nie ma), więc temperatura w busie w połączeniu ze ściskiem, jaki w nim panował, była trudna do zniesienia. Jeszcze na Koh Lancie bus zatrzymał się u jakiejś kobiety, która kazała nam oddać nasze vouchery, które dostaliśmy w miejscu, gdzie płaciliśmy za wyjazd. My dostaliśmy w naszym biurze dwie osobne koperty - jedna z voucherem na podróż busem i druga z voucherem na pociąg do Bangkoku. Tę pierwszą tutaj właśnie oddaliśmy. Ważne abyście sprawdzili, czy macie jeden, czy dwa vouchery, bo jedna para siedząca obok nas miała jeden łączony, więc musieli go mieć do końca. Kobieta zabrała jednak wszystkie koperty i bus zaczął ruszać, nasi towarzysze zaczęli pukać w szybkę busa krzycząc do kobiety, aby oddała ich voucher, nie mogli wysiąść bo przejście zawalone było bagażami, więc nerwowo krzyczeli do tej kobiety i do kierowcy, który ani w ząb nie rozumiał nic po angielsku. W końcu osoby siedzące bliżej wyjścia zainterweniowały, odzyskały ten voucher i pojechaliśmy. Uff. Jeśli nie odzyskaliby swojej koperty, to nie dostaliby później biletów na pociąg w Trangu. Ostatecznie nasza podróż trwała aż do 16:00 (!!) i na pewno nie należała do najprzyjemniejszych. 

Jedna z przepraw promowych


Wysiadamy na dworcu autobusowym (te busy nie jadą nigdy do dworca kolejowego), tam zostają nam przylepione jakieś nalepki, ale tylko mnie i Sławkowi, pozostali uczestnicy wycieczki nie dostali, bo korzystali chyba z innego pośrednika. Część osób chciała się zbuntować i zmusić kierowcę, aby pojechał z nimi na stację kolejową, bo twierdzą, że do niej mieli wykupiony transport. No ale na nic się to nie zdało, wszyscy w końcu zostali upchnięci na pakę taksówki i pojechaliśmy do dworca kolejowego. Kierowca od razu podjechał do biura, w którym my mieliśmy zamienić vouchery na bilety (tam jest więcej niż jedno takie biuro), a pozostali musieli zapłacić za taksówkę i szukać swoich biur w okolicy dworca. Ta opłata za taksówkę była niewielka, ale już nie pamiętam dokładnie ile.

W biurze otrzymaliśmy nasze bilety, zobaczyliśmy, że ich cena to w rzeczywistości 761 THB za górne łóżko i 831 THB za dolne, więc na biletach biuro ma około 400 THB prowizji na naszej dwójce. Nie żałujemy zakupu w takiej formie, bo dzięki temu bez stresu mamy wcześniej kupione bilety i nie martwimy się w ostatniej chwili, czy będzie jeszcze jakieś miejsce w pociągu (a często już nie ma). Wiemy, że prowizje w biurach są bardzo różne, ta w naszym była raczej wysoka, ale mieliśmy to biuro już sprawdzone po jednej wycieczce, więc mieliśmy do nich pewne zaufanie :)

Poszliśmy do 7 eleven (około 150 metrów od dworca) po jakiś prowiant na drogę i piwko, o którym naprawdę marzyliśmy w rozgrzanym mini busie. Okazało się przy kasie, że zapomnieliśmy o godzinach zakazu sprzedaży alkoholu! Można go sprzedawać w Tajlandii w godzinach 11:00 - 14:00 i 17:00 - 24:00, my byliśmy o 16:30 i nie mogliśmy kupić niczego z procentami. Zakaz dotyczy tylko zakupu detalicznego, bo już zakup w ilościach hurtowych (powyżej 10 litrów) lub w gastronomii jest możliwy. Kupujemy więc inne rzeczy - jogurty (do których przy kasie dostajemy plastikowe łyżeczki), pieczywo i wodę. Idziemy na obiadek do przydworcowej restauracyjki (w Polsce nie weszłabym do takiego miejsca:) ). Zamawiamy pad thai z warzywami i Changa. Zimny Chang po takiej podróży smakował przecudownie! :)

Stacja kolejowa w Trangu jest maleńka, po wejściu zobaczyliśmy cały jeden pociąg, ale na wszelki wypadek upewniliśmy się u obsługi stacji, czy to jest ten do Bangkoku. Siedzenia w pociągu były bardzo wygodne i bardzo szerokie, przy każdym siedzeniu jest miejsce na bagaże, więc nie należy się o to martwić. Wentylator pod sufitem wieje bardzo, bardzo mocno, aż muszę się zawinąć szczelnie szalem. 



Jak się okazało - w pociągu jest wagon restauracyjny z przyzwoitymi cenami posiłków, sporo ludzi tam zamawiało; menu dostajemy do ręki bez wstawania z miejsca, bo chodzą kelnerzy po całym pociągu i je rozdają, zamawiamy i przynoszą nam jedzenie do naszego "numerka" w pociągu :) Pociąg ma też część łazienkową, gdzie są dwie umywalki (pewnie co kilka wagonów jest takie coś) i można sobie umyć zęby, dłonie czy twarz. Do zębów zalecam jednak zabranie wody butelkowanej :)

Pociąg rusza punktualnie o 17:25. Przejeżdżamy przez piękne okolice, małe wioski, miasteczka, lasy, pola, powoli zachodzi słońce. W moich słuchawkach leci właśnie "Still I fly" Spencera Lee, co w połączeniu z krajobrazami za oknem, ciepłymi kolorami zachodzącego słońca i bardzo żywym wspomnieniem Lanty stanowi piękne doświadczenie. W tym momencie czuję się po prostu szczęśliwa. Zupełnie. Są miejsca i chwile, które sprawiają, że czujesz się tak dobrze i dochodzisz do wniosku, że świat wcale nie jest taki zły, a w ludziach jest jeszcze wiele dobra i radości :) Zrobiło się wzniośle ;) Ale taki był ten moment. Już schodzę na ziemię :)

Po około 3 godzinach jazdy przechodził przez pociąg pan i zamieniał nasze super wygodne siedzenia w łóżka. Łóżka  miały poduszeczkę, cienką kołdrę i zasłonkę, która nas oddzielała od reszty ludzi dając namiastkę prywatności i tworząc mały łóżkowy pokoik :). Na początku było miło i wygodnie... Ale potem zaczęła bez opamiętania działać klimatyzacja i zrobiło się nieznośnie zimno. Z zimna nie mogliśmy spać, oprócz tego mieliśmy miejsca zaraz przy drzwiach, którymi wszyscy przechodzili do toalety lub łazienki... Więc nie wyspaliśmy się najlepiej. Polecam do pociągu wziąć naprawdę ciepłe ubrania, bo my po prostu zupełnie przemarzliśmy przez tę noc.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz