17 III
Bangkok - Koh Chang
Do Bangkoku przyjeżdżamy po 6:00 na dworzec Hualamphong. Sławek już
wcześniej sprawdzał w internecie, skąd odjeżdżają autobusy do promu na Koh
Chang i jak do tego dworca dojechać. Mimo to, pytamy jeszcze w informacji
turystycznej na dworcu o dojazd na wyspę; dostajemy informację, że autobus
odjeżdża z dworca (tego, na którym jesteśmy) o 9:00 i kosztuje 650 THB/os
(około 80 zł) i że to jest jedyny autobus dzisiaj w tamtym kierunku.
Zaoponowałam, mówiąc, że wiem, że są inne, bo już to sprawdzaliśmy; chłopak zmieszał
się trochę i potwierdził, że faktycznie są autobusy z innego dworca, nawet
podał nazwę, ale kiedy zapytałam, jak tam najłatwiej dojechać, to powiedział,
żebyśmy sobie sprawdzili na rozkładzie (jakim rozkładzie, gdzie?! :):)).
Ufając informacjom z internetu idziemy do metra (pod Hualamphong jest
stacja), jedziemy do stacji Sukhumvit, bilet kosztuje około 3 zł/os (cena biletu zależy od odległości, bilet kupujemy do konkretnej stacji), tam przesiadamy
się w Skytrain (szybka kolejka na lotnisko) i jedziemy do stacji Ekkemai - trzy
przystanki (koszt to 2,5 zł/os). W drodze do skytrain zostajemy zatrzymani na
przeszukanie bagaży, pani policjantka jest bardzo miła i wychodzi, że to jakaś
rutynowa kontrola antyterrorystyczna, no ale tracimy na niej trochę czasu :)
Wysiadamy na Ekkemai i szukamy przejścia na dworzec autobusowy, który jest tuż
obok, ale mieliśmy kłopot, żeby do niego dojść :) W końcu dobiegamy zziajani i
okazuje się, że za 15 min jest nasz autobus. Udało się :) Bilet na nowy,
klimatyzowany i wygodny autobus do samej przystani przed Koh Chang kosztuje 255
THB/os, czyli niecałe 30 zł, w tym jeszcze jest mały poczęstunek - woda i
ciastko; trzy razy taniej, niż chciał nam sprzedać pan w agencji na dworcu :) Rano odchodzą dwa autobusy z tego dworca do przystani przed Koh Chang.
Jest możliwość kupienia biletów powrotnych do Bangkoku, ale niestety w kasie
sprzedawca kompletnie nie mówi po angielsku i nie udaje nam się dowiedzieć
niczego odnośnie powrotów (czy trzeba mieć bilet na określony dzień, skąd jadą
autobusy powrotne itp), więc kupujemy tylko w jedną stronę.
Nie mieliśmy czasu na zjedzenie śniadania, więc przed odjazdem kupuję w 7eleven przy
dworcu chleb i wodę, mamy jeszcze chipsy, ciastka i orzeszki - przeżyjemy :).
Podróż trwa niecałe 6 godzin i jest przyjemna. Autobus wysadza nas dosłownie
przy kasie, w której kupujemy bilety na prom (8 zł/os). Prom odchodzi co pół
godziny i można na nim skorzystać ze sklepu i baru oraz wziąć darmową mapę wyspy. Po drugiej stronie spodziewamy się jakiegoś miasteczka portowego z
infrastrukturą turystyczną, gdzie wymienimy pieniądze i zrobimy niewielkie
zakupy. Okazuje się, że po drugiej stronie nie ma NIC. Przy ulicy stoją tylko
pikapy do przewozu ludzi, ruszają tylko, jak są pełne, a ładują ludzi totalnie
na maxa, jak sardynki. Sławek poszedł szukać kantoru, więc zanim wrócił, dwie
ciężarówki były zapchane ludźmi, a do trzeciej byliśmy tylko my, więc aby
pojechać, musieliśmy czekać, aż przypłynie kolejny prom i zbiorą się ludzie
tak, aby zapełnić samochód. Transport do naszego hotelu to było 12 zł za
osobę, dość drogo, ale nie ma innej opcji przejazdu z przystani, a okazało się, że nasza miejscówka
jest naprawdę daleko :) Wyspa jest górzysta, a drogi wąskie i kręte, jazda po
nich dostarcza ciekawych wrażeń :)
Pierwszą noc zarezerwowaliśmy w Lucky Geko - te domki były niesamowite -
gorąco polecamy! Mieliśmy dla siebie duży, nowoczesny, czysty domek z wielkim,
wygodnym łóżkiem i europejską, bardzo ładną łazienką, w tym klimatyzacja i
ciepła woda, dodatkowo taras ze stolikiem, krzesełkami i hamakiem, a to wszystko
w cichym ogrodzie 3 minuty od plaży! Noc kosztowała 130 zł za domek i to jest
bardzo dobra cena za taką jakość. Od razu decydujemy, że chcemy tutaj zostać do
końca naszego pobytu, ale niestety nie ma już miejsc, a wręcz mają overbooking.
Jutro musimy się wyprowadzić i poszukać czegoś innego w okolicy.
Mieszkaliśmy przy plaży Bailan, w południowej części wyspy. Była to cicha i
spokojna okolica, jeden lokalny sklep, jeden sklep z warzywami i owocami, kilka
małych restauracyjek, jeden salon masażu, pralnia i wypożyczalnia skuterów.
Plaża mała, cicha, pustawa i piękna. Minusem była bardzo płytka woda,
więc nie jest to najlepsze miejsce dla miłośników pływania - pływać normalnie można było
tylko rano, po potem zaczynał się odpływ i woda była po kolana, nieważne, jak daleko się szło. Morze miało dosłownie temperaturę
zupy, nie chłodziło ani odrobinę, szczególnie, że to była płytka zatoka. Ale
było bardzo zielono, cicho i pięknie :)
Oddajemy nasze ubrania do prania w pralni obok, bo już w zasadzie nie mamy
się w co ubrać, wszystko jest brudne. Jemy obiad w pobliskiej jadłodajni - ja
zamawiam pad thai z krewetkami (ok 7 zł), a Sławek green curry (ok 10 zł), do
tego gigantyczny shake mango. Jedzenie jest ok, ale bez szału, no ale najadamy
się do pełna.
Wieczór spędzamy na plaży, oglądamy zachód słońca i w końcu trochę
odpoczywamy. Po zmroku zasiadamy na tarasie, czasem na krzesełku, czasem w
hamaku, z zimnym piwkiem i słuchamy, jak przyroda krzyczy, jak szalona. Jest
cudownie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz