poniedziałek, 2 maja 2016

18 III Koh Chang

18 III 
Koh Chang

Dzisiaj po raz drugi od początku naszej wyprawy nie ustawiliśmy budzika, ale i tak wstajemy dość wcześnie, fantastycznie wyspani. Na śniadanie idziemy do pobliskiej restauracji i okazuje się, że śniadania są droższe niż obiady i bardzo słabe, więc w kolejne dni sami sobie organizujemy śniadania. 

Wypożyczamy skuter (15 zł za dobę!), w depozycie zostawiamy nasz paszport (z lekkim sceptycyzmem, ale inaczej się nie da) i jedziemy znaleźć nowy domek :). Znajdujemy świetne miejsce, na zboczu, w lesie, przy samym morzu, wszędzie zieleń i cicho, ale cena podejrzanie niska - około 80 zł za dobę za bungalow. Okazuje się, że standard domków jest delikatnie mówiąc bardzo niski. Szkoda, bo miejsce przepiękne. W końcu jedziemy do ośrodka, który znaleźliśmy przez booking.com i miał dobre opinie oraz był bardzo blisko - Kwaimaipar Orchid Garden Resort Spa & Wellnes. Nazwa szumna, a to po prostu fajne drewniane domki w cichym ogrodzie z basenem. Standard domków niższy znacznie niż w Lucky Geko, ale akceptowalny. Negocjujemy cenę z 1100 THB na 900 THB (około 110 zł), płacimy depozyt około 120 zł oraz z góry za cały pobyt, na szczęście udaje się nam zapłacić w dolarach, więc nie tracimy na podwójnej wymianie. Walizki przewozimy na skuterze :), na dwa razy.







Jedziemy na obiad do miejscowości oddalonej około 5 km na południe. Sławek zamawia green curry, a ja brokuły z krewetkami. Sławek dostaje yellow curry, zamiast green, a moje danie pływa w ekstremalnie słonej wodzie, szybko wyławiam brokuły i krewetki i odkładam je na porcję ryżu, ale i tak nie powalają. No na razie nie mamy tutaj szczęścia do jedzenia.

Wracamy na plażę. Ja cały dzień jestem mocno wysmarowana balsamem o faktorze 30, leżę wyłącznie w cieniu, tylko na 20 minut wchodzę do wody, ale to i tak wystarcza na nabawienie się miejscami lekkich oparzeń :), tak, że na drugi dzień jestem w paski i ciapki. Czytamy, relaksujemy się pod palmą, na której wisi ostrzeżenie, aby uważać na spadające kokosy, ja piję wielkiego shake bananowego, Sławek piwko i dzień upływa na miłym lenistwie.

Wieczorem jedziemy około 10 km na północ do większego miasteczka aby wymienić pieniądze, kupić pamiątki i coś zjeść. Ostatecznie nic nie jemy, bo jesteśmy pełni od obiadu, kupujemy kilka drobiazgów i wracamy. W naszym ośrodku rezerwuję sobie na następny dzień tradycyjny tajski masaż za...niecałe 25 zł za godzinę! Dzień kończymy relaksem na tarasiku przed domkiem wsłuchując się w intensywne odgłosy natury.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz