piątek, 6 marca 2015

5 II Bangkok -> Wielki Pałac - Wat Phra Kaeo - Watt Pho

Przez wczorajsze obcowanie z alkoholowym dorobkiem Tajlandii były pewne problemy z porannym wstawaniem. Udało się postawić stopy na ziemi dopiero około 11:00. W planach mieliśmy najważniejsze zabytki stolicy, więc chcieliśmy tego dnia wstać skoro świt... No cóż, nie zawsze można mieć to co się chce ;)

Na śniadanie zjedliśmy przy drodze przepyszną papaję, arbuza, guawę oraz ananasa (nie wszystko na raz oczywiście). Owoce są tanie, słodkie, zimne i przepyszne. W ten upalny dzień dają nam orzeźwienie i węglowodany :)


Z naszego hotelu i w ogóle okolic Khao San można dojść do słynnego Wat Phra Kaeo pieszo, zajmuje to nie więcej jak pół godziny. Spacer odbywa się wzdłuż zielonego terenu, takich ichniejszych Błoni. Po drodze jakiś Taj zapytał skąd jesteśmy i czy idziemy do Wielkiego Pałacu, a potem pokazał nam drogę, żebyśmy przypadkiem nie zabłądzili :) Kolejny przykład bezinteresownej chęci pomocy.


W drodze do najważniejszych zabytków Bangkoku spodziewaliśmy jakichś naciągaczy, sporo o tym czytaliśmy. Ponoć przed Wielkim Pałacem co kawałek zaczepiają starsi panowie mówiąc, że w tej chwili Pałac jest zamknięty, ale w tym czasie on nam może pokazać, co warto zobaczyć, no i ciągnie nas po sklepikach swoich znajomych... A tym czasem... Nic, zero zaczepiania, nagabywania, spokój... Być może jest to spowodowane faktem, że prawdopodobnie w reakcji na notoryczne oszukiwanie turystów, wokół murów pałacu cały czas leci z głośników komunikat po angielsku i tajsku o godzinach otwarcia pałacu.

Przed wejściem do kompleksu jest sprawdzana przyzwoitość odziewku. Należy mieć zakryte kolana oraz ramiona. Szal nie wchodzi w grę, zakrycie musi być trwałe, czyli najlepiej koszulka z rękawem i długie spodnie lub spódnica. Byliśmy na to przygotowani i przeszliśmy bez problemu. Ludzi nieodpowiednio ubranych zatrzymywano i kierowano do pomieszczenia, gdzie można było wypożyczyć jakieś ubrania odpowiednio długie.



Wejście do kompleksu kosztuje obcokrajowców 500 B za osobę, sporo... Tajowie wchodzą bezpłatnie.
Największy zabytek Bangkoku - kompleks Wat Phra Kaeo jest wprost oszałamiający. Budynki ociekają złotem, kolorowymi kamieniami i ozdobami, jest masa kolorów, blasku i przepychu. Robi to niesamowite wrażenie już od wejścia.
Nie będę opisywać zabytków tego kompleksu, lepiej zaglądnąć do przewodnika, bo jest tego naprawdę sporo. Lepiej zamieszkę kilka zdjęć z tego oślepiającego złotem miejsca.




Po lewej - Złota Chedi, w środku Phra Mondop, a za nią Królewski Panteon (Prasat Phra Thep Bidon)







Sławek w otoczeniu pięknie zdobionych kolumn i ścian


Najważniejszym dla Tajów miejscem jest Świątynia Szmaragdowego Buddy, gdzie znajduje się niewielki (66 cm) posążek zielonego Buddy (z nazwy - szmaragdowy, w rzeczywistości wykonany jest z jaspisu). Jest to najważniejszy obiekt sakralny w Tajlandii. Przed wejściem do świątyni (jak z resztą do każdej innej świątyni buddyjskiej) trzeba ściągnąć buty. W środku należy siedzieć ze stopami skierowanymi do drzwi, nie wolno kierować stóp w stronę Buddy - to jest bardzo obraźliwe.

Szmaragdowy Budda

Z Wat Phra Kaeo przechodzi się dalej do Wielkiego Pałacu. Obecnie nie mieszka już tutaj król, służy jedynie do celów ceremonialnych i jako atrakcja turystyczna.



Ogród przed Wielkim Pałacem
Przez cały czas zwiedzania towarzyszy nam cudowny wiatr, bez niego trudniej byłoby wytrzymać :) Opuszczamy już ten wielki, ociekający przepychem kompleks i udajemy się dalej.
Kolejnym punktem do zobaczenia dzisiaj jest oddalona o kilka metrów  Wat Pho. Na mapie wyglądało, że to rzut kamieniem... I faktycznie tak jest, tylko że wyjście z pałacu jest z zupełnie drugiej strony niż Wat Pho, więc aby tam dojść musimy obejść z zewnątrz cały kompleks.
Mamy dziką ochotę na soczyste i zimne owoce, ale przy wyjściu z pałacu ceny są dwukrotnie wyższe niż normalnie, wytrzymujemy więc dzielnie około 20 minut, aż oddalimy się od tego miejsca i kupujemy pyszne ananasy i mango już w normalnej cenie - 20 B za owoc.

Wat Pho - znana też jako Świątynia Leżącego Buddy jest najstarszym zespołem świątynnym w Bangkoku, założony jeszcze w XVI wieku, kiedy stolicą kraju była Ajutthaja. Najsłynniejszym obiektem, dla którego koniecznie trzeba to miejsce odwiedzić jest leżący Budda o długości 46 metrów.





Budda był tak długi, że nie dało się mu zrobić zdjęcia całemu
W budynku z leżącym Buddą znajduje się rząd miseczek, do których wrzuca się drobne pieniądze. Wrzucenie pieniążka do każdej z nich gwarantuje szczęście na najbliższy rok. Jakże mogliśmy z takiej oferty nie skorzystać? Mieć zapewnione szczęście za kilka groszy? :)





Ciekawostką jest, że w cenie biletu do kompleksu jest butelka wody oraz dostęp do WiFi (przy specjalnym stoliczku na terenie kompleksu można było dostać hasło), które jak się potem okazało działa również w innych częściach miasta!






Bardzo blisko wyjścia z Wat Pho jest przystań wodnej taksówki, która może nas zabrać na drugą stroję kanału za 3 B (tak! czyli 0,30 zl!) do świątyni Wat Arun. Sprawiamy sobie więc przyjemność przepłynięcia się kanałem do miejsca, będącego poniekąd wizytówką Bangkoku, umieszczoną nawet na monecie 10 B. Organizacja tego taxi jest niezwykle sprawna :) Przy okienku płacimy, nie dostajemy żadnych bilecików, ani nic, tylko pani nas przepuszcza przez bramkę, czekamy na pomoście, przypływa taxi, szybko wysiadają z niej ludzie, jak jeszcze nie wyszli wszyscy, to my  już zaganiani jesteśmy pędem do środka i ani się obejrzymy, a już płyniemy :)


Wat Arun (Świątynia Świtu)


Panowie sobie grają kapslami z piwa :)

Co nas zaskoczyło podczas tej wyprawy - to masa Polaków. W Chinach w czasie całej podróży spotkaliśmy tylko jedno małżeństwo polskie podróżujące samodzielnie, a w Tajlandii i Kambodży Polaków było za trzęsienie, co kawałek: w zabytkach, pociągach, restauracjach, sklepach, na ulicach, wszędzie. Można się było zastanowić czy jest się na Khao San czy na Floriańskiej w Krakowie ;)


Po intensywnym zwiedzaniu cudów Bangkoku powróciliśmy do naszego klimatyzowanego pokoju. Cudowny chłodny prysznic i zasłużony odpoczynek. Wrażenie z naszego hotelu nadal mamy ok, choć zdecydowanie jest to miejsce dla osób wymagających niewiele i używających pokoju do mycia się i spania :)


Dziś obiadek postanowiliśmy zjeść na siedząco (a nie pad thaia w trakcie spaceru), bo bolą nogi i zmęczeni już trochę jesteśmy. Sławek chce ostrą zupę, eksperymentalnie zamawia zółte curry za 50B - mówi że pikantne i pyszne; dla mnie kurczak słodko kwaśny z ryżem też za 50  B i szejk ze świeżego, pysznego mango za 30 B. Najedzeni i zadowoleni.




Nasza restauracyjka :) taaaka elegancka:)

Yellow Curry

Gorąco polecamy okolicę naszego hotelu - jest tanio i dużo bardziej klimatycznie (i ciszej!) niż przy Khao San. Po zmroku raczymy się jeszcze w restauracji na parterze zimnym Changiem i ciepłym wiatrem tajskiej nocy.

Dziś postanowiliśmy zmodyfikować nasz plan podróży i zrezygnować z jednego dnia w Bangkoku i zostać dłużej na wyspach (potem się okazało że była to genialna decyzja). Bangkok jest głośny i oddycha się w nim jak w Krakowie - czyli jakby głowę wsadzić do komina, a to mamy na codzień :)


Mieliśmy iść spać... ale Sławek zatęsknił za żółtym curry z popołudnia i zamiast spać poszliśmy... jeść :). Pan zapytał go, czy chce to curry z ryżem, odpowiedział że tak, bo właśnie ryżu trochę mu w tej zupie ostatnio brakowało. No i dostał ryż z warzywami i sosem z żółtego curry, a nie zupę. Teraz już wiemy, że z ryżem oznacza że to danie na ryżu, a nie zupa. Jeśli chcemy zupę i ryż do niej, zamówmy osobno jedno i drugie sobie połączmy później. Ja zjadłam wyśmienite spring rollsy z warzywami w sosie ostro słodkim. Po tej nocnej wyżerce czas już iść spać. Tym razem już połapaliśmy się, dlaczego tutaj się źle śpi... Zgadnijcie z czego w tym hotelu w tropikalnym kraju zrobione były poduszki oraz materac na łóżku??!! Z ekoskóry!!!!!! Po prostu nie ma możliwości żeby się na tym czymś wyspać, szczególnie, że na noc wyłączaliśmy klimatyzację. Możecie sobie wyobrazić :D Więc to był duuuży minus tego miejsca.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz