sobota, 28 marca 2015

12 II - Koh Lanta

12 II 

Koh Lanta

Obudziliśmy się o 7:00, wyspani, wypoczęci. Wokół zupełna cisza, absolutny spokój. Postanawiamy przywitać poranek spacerem po plaży. Idziemy tym razem w kierunku północnym, tam jeszcze nie byliśmy, poprzednio kierowaliśmy się na południe. Na plaży jest zupełnie pusto, większość ludzi jeszcze śpi; słońce powoli wschodzi.


Dochodzimy do pięknej zatoczki, widoki jak z pocztówek, trudno uwierzyć, że możemy takie rzeczy widzieć na własne oczy, odczuwać to miejsce - piasek pod stopami, wiatr na skórze, nieco oślepiające słońce, soczysta zieleń lasu w oddali, zapach Morza Andamańskiego...




Zatoczka kończyła się skałami i lasem, wydawało się, że to koniec naszej drogi, ale Sławek znalazł ścieżkę przez las i zamiast wracać do pokoju, poszliśmy dalej. Ścieżka szła na początku dość ostro w górę po skałach, potem dochodziła do gęstego, pięknego lasu. Szliśmy dalej nie do końca wiedząc dokąd.



W pewnym momencie ścieżka zaczęła schodzić zdecydowanie w dół, no i zakończyła się na miejscu, które zaparło nam dech w piersiach. Była to maleńka plaża, bez knajpek, sklepików, bez turystów. Na ten moment w ogóle nie było tam nikogo. Cudowna plaża ze złotym piaskiem, kilka palm, małe, stare łódeczki lokalnych rybaków i tyle. Zakochaliśmy się w tym miejscu od razu.




Zachwyt zachwytem, ale zaczęło burczeć w brzuchach w końcu. Z oczywistym zamiarem powrotu na naszą cudowną plażę, poszliśmy wąską ścieżką do drogi, a potem do hotelu i na śniadanie. Ależ smakowało :)

Dróżka do toalety w restauracyjce :) Piękna, prawda?


Po śniadaniu idziemy na małe zakupy, żeby coś zjeść na drugie śniadanko - smoczy owoc oraz ananas.

Lokalny sklepik




Wypożyczamy motorek i czym prędzej wracamy do naszego raju. Na plaży nadal jest totalnie cicho, prawie pusto, woda jest czysta i ciepła. Oddajemy się relaksowi. Ja spaceruję i zbieram skarby - przepiękne muszelki i kamyki, nie mogę się oprzeć po prostu :) Za skałami na końcu naszej plaży mamy - jak się okazuje - malutką plażę nudystów.

Około 13:00 znów odzywa się potrzeba zjedzenia jakiegoś pysznego obiadu. Wracamy więc naszym motorkiem do pokoju, przebieramy się i ruszamy na lunch. Ja zamawiam owoce morza (ośmiornice, kalmary i krewetki) z warzywami w sosie sojowo-rybnym i do tego ryż (razem 100 batów - ok 10 zł), Sławek dzisiaj Thai Curry - bardzo podobne do Green Curry oraz ryż (razem ok 10 zł).




Oba dania są po prostu pyszne, idealne. Świeże, aromatyczne i bardzo smaczne. Po obiedzie ładujemy się na nasz motorek z zamiarem odbycia trekingu na słoniach. W biurze podróży taka wycieczka (transfer, napoje, godzinna przejażdżka) kosztowało 800 batów (ok 80 zł) za osobę. Byliśmy przekonani, że jeśli dojedziemy sami i kupimy to na miejscu, to będzie taniej, wiadomo, logiczne :)

Po dojechaniu na miejsce okazało się, że cena to 1100 batów (około 110 zł). Po lekkich negocjacjach cena nadal była sporo wyższa niż w biurze, więc odpuściliśmy temat (teraz trochę żałuję, następnym razem już odbędziemy tę przejażdżkę).

Wracamy szybko do hotelu, hop w stroje kąpielowe i na plażę. Na naszej rajskiej plaży małe zamieszanie. Lokalny chłopak wspiął się na naprawdę wysoką palmę i strąca kokosy. Dostaliśmy takiego świeżutkiego kokosa prosto z drzewa, chłopak nam odciął górę, abyśmy mogli jakoś wypić zawartość. Pierwszy raz w życiu mieliśmy do czynienia ze świeżym kokosem. "Mleczko" kokosowe jest bardziej wodą kokosową, bardzo delikatną w smaku i orzeźwiającą (nie jest to tłuste w żadnej mierze). Wody w kokosie jest bardzo dużo, we dwójkę nie mogliśmy wypić wszystkiego :)



Kiedy skończyliśmy pić, chłopak podszedł i rozłupał nam kokosa i wydłubał z niego miąższ. No i kolejne zaskoczenie - kokos świeży jest jak galaretka :) Zupełnie co innego znamy - kokos, z którym mieliśmy do czynienia w Polsce jest bardzo słodki, bardzo tłusty i miąższ jest bardzo twardy. Świeży kokos jest delikatny w smaku, mało słodki i galaretowaty :)

Słońce już powoli schodzi coraz niżej. Siedzimy na plaży, jemy kokosa, patrzymy w morze i oglądamy małe kraby, które biegają po plaży i kiedy wyczują coś obcego (nas na przykład), to bardzo szybko chowają się do swoich norek w piasku. Trzech lokalnych rybaków przyjechało na plażę, przygotowują się do wieczornego połowu. Jest pięknie.







Moglibyśmy tu zostać na wieczność :) Ale nieubłaganie nadchodzi zmrok. Pozostajemy jeszcze do zachodu słońca, podziwiamy widoki. Na plaży i w wodzie jest masa czegoś, co widzimy pierwszy raz w życiu. Coś jakby małe kosteczki połączone ze sobą w długie paski, w każdej kosteczce była mała czarna kropka, struktura galaretowata, ale dość zwarta i to coś tak jakby oddychało. Nie mam pojęcia co to mogło być.

Poniżej jeszcze kilka zdjęć z obłędnego zachodu słońca:


Bardziej złoto :)

Bardziej wrzosowo :)

Całkiem bardziej wrzosowo :)

Po plażowaniu czas na prysznic i przebranie się w normalne ciuchy. Postanowiliśmy jutro udać się na jakąś wycieczkę. Padło na "4 wyspy". Idziemy więc do pobliskiego biura podróży, tuż obok naszego hoteliku (jest ich sporo w okolicy, ale w tym akurat pani bardzo dobrze mówiła po angielsku). Kupujemy opcję z podróżą Long Tail Boat - kosztuje to 700 batów (ok 70 zł) za osobę. Wyjazd jutro nad ranem.
Czas już też na zakup..brrrr...biletów powrotnych z Lanty, aż nie chce się o tym myśleć, ale nie możemy zostawić tego na ostatnią chwilę, bo może już braknąć miejsc. Zdecydowaliśmy się na podróż z Lanty do Trangu busem i z Trangu do Bangkoku pociągiem sypialnym. Okazało się jednak, że wieczorem nie możemy kupić tych biletów, bo można to zrobić w tym biurze podróży tylko w okolicach 14:00 - 15:00. Zostawiliśmy więc zaliczkę i poprosiliśmy o zakup tych biletów, ponieważ w tym czasie będziemy na wycieczce. No i pozostało nam trzymać kciuki, żeby jednak były jeszcze jakieś miejsca :). Całość tego transportu zakupionego u pośrednika to 2700 batów (około 270 zł) za dwie osoby. Obejmuje busa z pod hotelu do Trangu, taxi z dworca autobusowego do kolejowego oraz pociąg sypialny do Bangkoku. W tym już oczywiście doliczona odpowiednia prowizja dla biura. Myślę, że to najprostsza opcja, bo lepiej zapłacić pośrednikowi, niż liczyć na szczęście, czy uda nam się na miejscu kupić bilet w ostatniej chwili.
Wstępnie myśleliśmy aby jechać z Lanty do Krabi i z Krabi autobus lub samolot, ale sam przejazd od nas do Krabi to byłby koszt 1100 batów (około 110 zł), a gdzie jeszcze bilety do Bangkoku. Więc opcja z Trangu wychodzi najkorzystniej :)

Jest już zaawansowany wieczór, ruszamy więc na kolację do Mom Kitchen - to ta restauracyjka z naszym Sympatycznym piratem z Karaibów ;)
Sławek zamawia tutejszą specjalność - zupę Tom Yum, jest to przedziwna zupa, której smaku nie umiemy porównać do niczego innego :) Ja zamawiam rybkę w trzech smakach - specjalność Lanty. Jest to cała ryba upieczona w ziołach w sosie ostro - kwaśnym. Jedzenia tam nie ma jakoś bardzo dużo, ale jest pyszne :)

Pyszna rybka, cena ok. 10 zł

Tom Youm - dziwna zupa :) - cena około 8 zł

Nie najadłam się do końca tą moją pyszną rybką, więc jeszcze pomknęliśmy na motorku do jedynej w okolicy budki z naleśnikami. Zamawiam naleśnika z mango na wynos - jest oczywiście przepyszny - jak to naleśniki, a szczególnie te tajskie :)

Tym pysznym naleśnikiem zamykam ten cudowny dzień.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz