niedziela, 8 marca 2015

8 II Kambodża - Kompong Pluk "pływająca wioska"





Dzisiaj znowu wczesna pobudka - 6:30. Na śniadanie bagietka i jajka. Poranek jest dość chłodny, więc idziemy się przebrać w to co mamy trochę cieplejszego; to tak a propos tych ciepłych ubrań - trzeba je mieć, tam nie zawsze jest upał  :) Ja ubieram długie aladynki, a na koszulkę biorę długi szal. Bus miał przyjechać po nas o 7:30, więc się spieszyliśmy, a śniadanie jak na złość nie chciało dojść do naszego stolika (chyba sobie o nas na chwilę zapomnieli). Bus oczywiście zjawił się 45 minut później, więc czym my się stresowaliśmy w ogóle ;) Generalnie nie bardzo wiedzieliśmy jak ma wyglądać ta wycieczka, bo ciężko się było dogadać dokładnie w tych biurach. Sądziliśmy, że podjeżdżamy gdzieś do wody za miastem i 5 godzin będziemy płynąć łódką po tym jeziorze i oglądać wioski na wodzie. Specjalnie po to wzięliśmy droższą wycieczkę, która miała nam pokazać wioskę dalej położoną od Siem Reap. Jak już wsiedliśmy do spóźnionego o 45 minut busa, okazało się, że jeszcze dłuuuugo potem jeździliśmy po mieście zbierając paru turystów. Zapytaliśmy naszego przewodnika, jak dokładnie wygląda nasz plan, ile będziemy faktycznie na łódce. Okazało się, że w planie tych 5 godzin jest około 2,5 godziny w busie i około 2 godziny na wodzie... Bo jest pora sucha i do wioski dojeżdża się busem po drodze, którą normalnie pokrywa jezioro. Na początku trochę się rozczarowaliśmy, bo mijało się to zupełnie z naszym wyobrażeniem o tej wycieczce. Ostatecznie okazało się, że podróż busem przez tereny, które normalnie są jeziorem jest bardzo ciekawa :)


Główna i jedyna droga do wioski, poza porą suchą jest tutaj jezioro

Przydrożny sklepik z owocami, obok jest stanowisko, gdzie kupuje się bilety wjazdu na teren wioski


Nasz przewodnik trochę nam opowiadał o sobie, o swoim życiu. Okazało się, że przez 14 lat był mnichem. Tam nie wstępuje się do zakonu na całe życie. Można w nim być 2 tygodnie, rok, 10 lat, lub jak ktoś chce - całe życie. Nie ma wyznaczonego czasu. Każdy jest tyle, na ile czuje potrzebę, jeśli ktoś zdecyduje się na zostanie mężczyzną (= żona i dzieci), to po prostu występuje z zakonu i zakłada sobie rodzinę. Jest dobrze widziane, aby każdy mężczyzna miał w życiu etap zakonu. Jest to nobilitujące dla niego oraz jego rodziny. W zakonie mężczyzna uczy się zasad buddyzmu, ale może też uczyć się innych rzeczy, m.in studiować turystykę :)
Po 14 latach jako mnich nasz przewodnik wystąpił z klasztoru, bo postanowił zostać mężczyzną - poślubił koleżankę z sąsiedztwa i za kilka miesięcy zostanie ojcem. Proste :)

Jazda busem przez tereny zalewowe jest bardzo ciekawa. Dookoła są pola ryżowe. Kiedyś w Kambodży były 3 zbiory ryżu w roku, ale Czerwoni Khmerzy zniszczyli kanały nawadniające (po co?!) i obecnie w większości jest tylko jeden zbiór w roku. Mijamy malutkie wioski, ludzi żyjących biednie, ale spokojnie, zadowolone dzieci... Zupełnie inna Kambodża. Zaczyna nam się podobać.

Pola ryżowe
Dojeżdżamy do miejsca, gdzie zaczyna się kanał i "parkują" łódki. Przed wioską siedzi w namiocie jakiś bogaty, dobrze ubrany gość, a wokół niego około 10 innych mężczyzn, już o wyraźnie niższym statusie społecznym i majątkowym. Bogaty gość zbiera kasę od turystów za wjazd do wioski i wynajęcie łódki. Zastanawiamy się, czy panowie tak koło niego stoją, żeby to ich łódka dostała dzisiaj turystów i żeby mogli coś zarobić?

Wejście na łódkę, troszkę się chwiało, nawet ktoś spadł...

Parking dla łódek wzdłuż kanału
Ryby stanowią główne źródło dochodu i główny składnik diety
Sklep na wodzie

Pomocnicy naszego kapitana - prawdopodobnie jego synowie uczący się fachu


Ruszamy naszą łódką. Silnik jest bardzo głośny, ale po jakiś czasie przestaje to tak bardzo przeszkadzać. Przez całą wycieczkę mamy uczucia ambiwalentne wobec tego co robimy, bo to taki trochę Big Brother - zaglądamy ludziom do ich domów, podglądamy ich życie. Ale miejsce to jest tak wyjątkowe, inne i mimo że biedne, to daje tyle dobrej energii. Po tym dniu naprawdę polubiliśmy Kambodżę i postanowiliśmy, że jeszcze do niej wrócimy (ale już może samolotem ;) ).

Pływająca wioska w porze deszczowej jest zalana jeziorem, budynki są tuż nad wodą, a ludzie poruszają się łódkami. My byliśmy w porze suchej, więc domki były na lądzie na bardzo wysokich palach. Były one bardzo liche, sklecone zazwyczaj z blachy i kawałków drewna. Lepsze spośród nich zbudowane były z jednej blachy, te biedniejsze - poskładane jakby z różnych, przypadkowych kawałków blach, czy innych materiałów. W porze suchej zapewne to nie przeszkadza, ale trudno jest mi wyobrazić sobie porę deszczową w niektórych domkach...














Po przepłynięciu części kanału dopływamy do miejsca, gdzie wioska jest kawałek wyżej i jest tam m.in. świątynia oraz zbiorniki z pitną wodą. Wysiadamy z łódki, od razu dopadają nas lokalne kobiety z dziećmi na plecach i wokół siebie i usiłują sprzedać nam zeszyty i ołówki dla dzieci z wioski. Nie skorzystaliśmy i w sumie nadal nie wiem czy to dobrze czy to źle. Słyszeliśmy, że bywa tak, że turyści kupują te przybory, dają je dzieciom, potem dzieciom się to zabiera i sprzedaje kolejny raz i kolejny. Nie wiemy czy to prawda, czy nie, ale w końcu nie kupiliśmy. Żałowaliśmy, że od razu nie przywieźliśmy czegoś dla tych dzieci. Jeśli byście się wybierali, to można zabrać ze sobą jakieś drobiazgi, czasem mamy jakieś zalegające gadżety reklamowe typu jojo, latarki, długopisy czy inne rzeczy. Te dzieci na pewno by się ucieszyły z takich drobnych prezentów, bo na prawdę posiadają niewiele.

Idziemy na spacer przez środek wioski. Obserwujemy codzienne życie jej mieszkańców. W domach są głównie kobiety, mężczyźni łowią ryby lub naprawiają łódki, rozplątują sieci itp, dzieci biegają wokół domów i nad wodą i dobrze się bawią, nie widać u nich śladów depresji (nie mają komputerów w domach).



Tutaj dzieci z wioski uczą się angielskiego - niektóre nieźle wymiatają :)

Tysiące suszących się krewetek


Krewetki pieczone na ognisku


Płyniemy dalej wzdłuż kanału, mamy wrażenie, że jest raczej brudno, w połączeniu z wszędzie widoczną biedą mogłoby się to wydawać ponure, ale nie jest. Przy brzegu i między palami domów, między śmieciami bawią się roześmiane dzieci - biedne, brudne, obszarpane, ale zadowolone.







Wypływamy na jezioro - jest duże i bardzo brązowe (ziemia ma intensywny kolor i farbuje wodę). W tym jeziorze żyje około 2500 gatunków ryb, a połowa ryb w ogóle jedzonych w Kambodży pochodzi właśnie stąd. Widoki są przepiękne. Brązowa woda, w tle intensywnie zielony las i pojedyncze łódki.

Podpływamy do restauracji na wodzie, gdzie za 2 $ dostajemy całego arbuza wraz z usługą obierania i krojenia :) Obok w przypiętej do pływającego domu klatce siedzą smutne, uwięzione krokodyle. 






Pranie :)

Powoli wracamy do wioski, jeszcze na koniec przepływamy kanałek między domkami, obserwujemy ludzi przy ich codziennych zajęciach i czujemy się oczarowani tym wszystkim. Ograniczenie Kambodży do samego Angkoru byłoby wielkim błędem, choć i tak uważam, że jesteśmy tutaj zdecydowanie za krótko, jeszcze tyle jest do zobaczenia.





Nasza Toyota :)


Na koniec wycieczki, już po przyjeździe do Siem Reap, musieliśmy oczywiście zahaczyć o rzemiosło artystyczne, ale na szczęście nie była to nachalna sprzedaż, jak ktoś nie chciał, to po prostu patrzył i wychodził, więc luz. Z tego miejsca było już tylko kilka kroków do naszego hotelu, więc postanowiliśmy wrócić pieszo, a nie czekać na busa. Pożegnaliśmy się z naszym przewodnikiem i poszliśmy swoją drogą.

Kupujemy w przydrożnej budce dla lokalsów jakieś dwie dziwne bułki za 1$ za obie, jedną na słodko i jedną z wieprzowiną. Obie mają słodkie ciasto (również ta z mięsem), Sławek jakoś je, ale ja nie dałam rady... To chyba jedyna rzecz, której nie udało mi się zjeść :)


Podejrzane mięso z innymi dziwnymi rzeczami w słodkiej drożdżowej bułce... No nie umiałam tego dojeść :)

Sławek na obiad wraca naturalnie na swoją ukochaną wietnamską zupę, a ja postanawiam zamówić coś tradycyjnego. Najbardziej tradycyjną khmerską potrawą jest amok, więc zamawiam go w hotelowej restauracji. Jest to półpłynna potrawa gotowana w mleku kokosowym. Były tam jakieś zielone rzeczy, kelner nam tłumaczył, że to się zbiera z jakiegoś drzewa, do tego chyba marchewka, cebula, sos rybny, kurczak, mleko kokosowe i ciężko stwierdzić co jeszcze. Ogólnie potrwa było dla nas do zjedzenia, ale nie mogę powiedzieć żeby mi jakoś bardzo smakowała, no i miała intensywny zapach, który dla mnie był odpychający :) No ale trzeba było spróbować.

Khmerski AMOK
Na koniec dnia, jako że jutro wyjeżdżamy, zaplanowaliśmy zakupy, na nocnym targu jest wiele ciekawych i pięknych rzeczy i warto tutaj właśnie kupić trochę pamiątek. Przy dobrym targowaniu się kupimy wszystko taniej niż w Tajlandii. 

Wieczorem płacimy za hotel, zamawiamy w recepcji tuk tuka na rano (5$ za kurs z hotelu na lotnisko) oraz śniadanie na wynos, jako że wyjeżdżamy przed porą śniadaniową. Odbieramy nasze suche już pranie i zostawiamy do wysłania pocztówki. Z całego serca polecamy ten hotel - dobra cena, przemili ludzie, czysto i super lokalizacja.

Czas na kolejne pakowanie się. Dzisiaj polubiliśmy Kambodżę, żałujemy, że już musimy z niej wyjeżdżać.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz