poniedziałek, 18 kwietnia 2016

10 III Ninh Binh

10 III 

Ninh Binh

Wiemy, że dzisiaj autobus ma nad odebrać o 8:30 - tym razem będziemy gotowi na czas, a nawet 5 minut wcześniej - nie damy się zaskoczyć. Autobus przyjeżdża o 8:10! :) Wietnamczycy się nie spóźniają - są wcześniej :)

Podróż trwa 2,5 godziny, w tym naturalnie - a jakże by inaczej - pół godziny na "siku" w zakładzie wyszywania obrazków. No i trzeba przyznać, że rzeczy były tam piękne. Warto zerknąć do środka i po lekkim targowaniu coś zakupić. Obrazy wyszywane są nićmi i wyglądają świetnie. My nie kupiliśmy i potem żałowałam trochę. Wieczorem w Hanoi kupiliśmy sobie dwa takie, ponad połowę taniej niż tam, ale obrazki były trochę słabsze, bo wyszywane grubszymi nićmi (wciąż jednak śliczne).

Co do cen wycieczek w innych biurach, to tym razem jakoś nie porównywaliśmy. Z napisów na tablicach reklamowych biur podróży widniały przeróżne ceny, np. Halong od 22 - 40 $, ale nie wiemy co zawierają poszczególne ceny. Nasz hostel miał na 1 dzień dwie opcje cenowe 26 $ za "poor trip" i 37 $ za "nice trip" - różnica ponoć była w jakości łódki i lunchu. Oczywiście tą tańszą opcję nam odradzano mocno. Poznaliśmy jednak ludzi, którzy byli na tej "poor" na dwa dni za 55$ i twierdzili, że łódka była dobra i jedzenie smaczne, więc chyba te tanie nie są złe :)

Po drodze do Ninh Binh znów mijamy cały czas pola ryżowe. Po dotarciu na miejsce najpierw zwiedzamy dwie  świątynie otoczone przepięknym krajobrazem. Jest wietrznie i chłodno (około 14 stopni chyba), dobrze, że mamy ciepłe kurtki i długie spodnie. Nie pada jednak (choć miało) i jest świetna przejrzystość powietrza. Od początku bardzo nam się tutaj podoba.





Jedziemy na lunch. Jest bardzo bogaty bufet i nawet niektóre dania są ciepłe ;). Wybór jest ogromny i chcemy spróbować różnych specjałów po odrobinie, więc ostatecznie najadamy się tak, że nawet wieczorem po powrocie do hotelu  nie jesteśmy głodni :)

Po obiedzie wsiadamy dwójkami na wąskie łódki napędzane przez lokalnych mieszkańców w specyficzny sposób - stopami! Wygląda to super, rzeka, którą płyniemy, wije się pośród pojedynczych skał, u podnóża których są pola ryżowe. Widoki są nie do opisania. To miejsce nazywane jest Ha Longiem na lądzie.

Widoki zapierają dech, jest cicho, słychać plusk wioseł i ptaki, do tego świeże powietrze i dużo zieleni - raj. Podróż łódką zajmuje około 1,5 godziny i jest jedną z najlepszych rzeczy, jakich doświadczyliśmy w Wietnamie.










W drodze powrotnej podpływamy do sklepików na łódkach. Przekupki starają się przekonać ludzi na siłę do zakupów, jeśli nie zgodzimy się od razu, to próbują wziąć nas na litość: kup dla swojego wioślarza, on jest stary i biedny i nie stać go na napój, a bardzo chce mu się pić. Tak..i red bull w maleńkiej puszeczce na pewno załatwi sprawę biedy, zmęczenia i pragnienia :D. Byliśmy jednak uprzedzeni wcześniej o tym procederze: ludzie nie umieją odmówić i kupują, a ich wioślarze odsprzedają to potem przekupkom za pół ceny i tak się kręci - perpetuum mobile :) Odmawiamy tak długo, aż pani odpuszcza i płyniemy dalej. Wolimy dać panu napiwek w banknotach, niż puszkę napoju.
Po drodze jest na łódkach wielu fotografów, którzy robią nam zdjęcia - możemy się spodziewać, że będą nam je później chcieli sprzedać.

Podróż łódką jest super. W drodze powrotnej pan wioślarz wyraźnie się zmęczył (to był staruszek), więc Sławek wziął zapasowe wiosło i tak wiosłował, że do brzegu dopłynęliśmy jako pierwsi z całej wycieczki ;) Podziękowaliśmy panu, zostawiliśmy napiwek i poszliśmy na dalszą część atrakcji.

Po drodze dopadła nas pani z wywołanym i zalaminowanym naszym zdjęciem. Zdjęcie było brzydkie i zrobione bez naszej zgody, więc odmówiłam zakupu. Pani nie dawała za wygraną, odmówiłam trzy razy, a w końcu żal mi się jej zrobiło i za czwartym razem niestety się złamałam i kupiłam to nieładne zdjęcie. Jestem za miękka.

Ostatnią atrakcją były rowery. Stare, rozpadające się rowery, którymi mogliśmy pojeździć po malowniczej okolicy i obejrzeć pola ryżowe i wioskę. 40-minutowa przejażdżka była rewelacyjna, wszędzie zieleń, pola ryżowe, cisza, krowy i my...




To zdecydowanie najlepsza wycieczka, na jakiej byliśmy w Wietnamie i jedna z najlepszych w życiu. Naszym zdaniem to punkt obowiązkowy :)

Wracamy do Hanoi około 19:30 i musimy zorganizować sobie transport na lotnisko na jutro rano. Autobus, którym chcieliśmy jechać nie jeździ tak wcześnie, a taxi z hostelu to aż 15 $. Tańszą opcją jest Shuttle Bus za 2 $, ale one odjeżdżają daleko od naszego hostelu - około 30 min drogi, nie chcemy tak długo iść z walizkami o tak wczesnej porze, a poza tym okazuje się, że i tak jest już za późno aby kupić bilety. W agencjach oferują nam tylko taxi, albo private car za 10 - 12 $ - to sporo taniej lecz płatne z góry i ostatecznie decydujemy się na transport z hotelu, żeby mieć pewność, że ktoś po nas przyjedzie o tej 6:00.

Na śniadanie kupujemy sobie bagietki z różnymi pysznościami w środku, za dwie płacimy 37 tys dongów (około 8 zł). Na kolację jemy we dwójkę jednego lokalnego kebaba, tak tylko, żeby coś przegryźć, bo nie jesteśmy głodni.

Rozliczamy się już z naszym hotelem, jest już po 22:00, jak zaczynamy się pakować, przed nami niewiele snu, pobudka już o 5:00. Rezerwujemy jeszcze nocleg na jutro w Chiang Rai na północy Tanlandii za około 50 zł (Baansiri - polecamy).

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz