niedziela, 24 kwietnia 2016

11 III Hanoi - Chiang Rai (Wietnam północny - Tajlandia północna)

11 III 
Hanoi - Chiang Rai

Pobudka bardzo wcześnie; nasza taksówka przyjeżdża 5 minut przed czasem i na lotnisko dojeżdżamy w niecałe 30 minut (autobus miejski jechał 1,5 godziny!:)). Na oknie taksówki jest jakaś informacja o taryfach, nie rozumiemy jej dokładnie, ale chyba wynika z niej, że trasa na lotnisko powinna kosztować ponad połowę mniej, niż płacimy, no ale wiadomo - biały ma inne stawki.

Odprawa bez problemu, lecimy najpierw do Bangkoku na stare lotnisko Dong Muang, tam przechodzimy na terminal krajowy i szybko odprawiamy się na stanowisku linii Air Asia, z którymi mamy drugi lot.

Szukamy jakiegoś jedzonka, bo pora już obiadowa. Ceny są...lotniskowe, bardzo wysokie. ALE! Jest pewne miejsce, taki zakątek za ścianą ze stanowiskami z azjatyckim jedzeniem w dobrych cenach. Jak tam dotrzeć: jak już obejdziemy prawie całą część gastronomiczną, to jest taki napis: Magic Corner, przy tym napisie jest kasa, w tej kasie kupujemy sobie coś w rodzaju karty pre paid na jedzenie, wpłacamy tyle, ile mniej więcej chcemy wydać, to, czego nie wydamy, zostanie nam zwrócone później. My wpłaciliśmy 100 THB na osobę. Za kasą znajduje się miejsce ze sztućcami oraz serwetkami, bierzemy sobie to, czego potrzebujemy i idziemy w prawo, tak jakby za ścianę i już na pewno zobaczymy stoiska z jedzeniem. Czyli: najpierw karta prepaid, potem sztućce, potem zajmujemy stolik i na końcu idziemy po jedzenie, za które płacimy kartą. Ja niestety zrobiłam wszystko na odwrót i zanim się połapałam, jak zapłacić za jedzenie, które mam na talerzu, to miałam już wszystko zimne, bo pani przy wydawaniu jedzenia pokazywała mi tylko coś palcem, nie chcąc ode mnie wziąć pieniędzy, nikt w ząb nie mówił po angielsku, więc było sporo zamieszania :)
Po skończeniu posiłku należy wrócić do kasy, oddać kartę i odebrać resztę niewydanych pieniędzy.
Ja wzięłam sobie smażonego kurczaka w panierce, ryż i do tego była jeszcze miska bulionu z jakimś grzybkiem w środku i różne sosy (oczywiście same ostre, więc zużył je Sławek), wszystko było naprawdę smaczne i kosztowało około 10 zł. Najadłam się do pełna :)
Sławek wziął jedzenie z innego stanowiska - ryż  z potrawką z kurczaka z warzywami i mini bakłażanami - baaaaardzo pikantne, też za około 10 zł.
Polecamy to miejsce, bo tutaj macie dwa pyszne obiady w cenie jednej kanapki z Mc Donaldsa :)

Lądujemy w pięknym, słonecznym Chiang Rai, lotnisko jest maleńkie i urocze. Do centrum można się dostać wyłącznie taksówką lub transportem zamówionym wcześniej z hotelu. Nie ma tam żadnych busów, czy autobusów. My wzięliśmy taksówkę TAXIMETER i zapłaciliśmy do centrum 15 zł.

Hotelik Baansiri, który zarezerwowaliśmy dzień wcześniej jest super - dwa wygodne łóżka, klimatyzacja, łazienka w porządku, czysto. Minusem jest to, że obsługa słabo mówi po angielsku, ale jakoś się porozumiewamy.

Idziemy rozejrzeć się po mieście, a raczej miasteczku i sprawdzić opcje podróży do Luang Prabang. Pytamy w biurach podróży i wychodzi, że możliwości są trzy:
1. Slow boat (wolna łódka) - najczęściej wybierana opcja przez turystów; odbiór z hotelu około 6:00, dowóz do granicy z Laosem, transport do przystani i o 10:00 łódź do Pakbeng, tam nocleg (dodatkowo płatny) i rano kolejnego dnia łódka do Luang Prabang, gdzie jesteśmy po południu. Łącznie dwa dni podróży.
2. Autobus - autobus do granicy z Laosem, transport na dworzec i cały dzień oczekiwania na autobus do Luang Prabang - jest to sleeper bus, startuje około 17:00 i jedzie około 15 godzin; w Luang Prabang jesteśmy więc po 2 dniach, ale w godzinach porannych
3. Speed Boat (szybka łódka) - forma transportu odradzana zarówno przez podróżników, przewodniki, w tym Lonley Planet, jak i biura podróży - jest ponoć bardzo niebezpiecznie i zdarzały się tragiczne wypadki; w tej opcji jedziemy do granicy, potem do przystani i na szybką łódź, która płynie około 7 godzin - to jedyna możliwość, aby dotrzeć do Luang Prabang w jeden dzień.

Zależy nam na czasie, ale nie tak bardzo, aby ryzykować podróż speed boat, chyba zdecydujemy się na dwudniową podróż wolną łódką. Chcemy to zrobić sami, a nie za pośrednictwem biura, ponieważ są autobusy miejskie do granicy, ale po dokładnych obliczeniach czasu, dochodzimy do wniosku, że jeśli łódka faktycznie odpływa o 10:00, to jadąc pierwszym możliwym autobusem z Chiang Rai, możemy na tę łódź już nie zdążyć. Dla świętego spokoju wolimy więc dopłacić agencji i mieć pewność, że nie stracimy dnia.
Autobusy miejskie do granicy z Laosem odjeżdżają z zajezdni obok nocnego bazaru co godzinę, bilet kupuje się u kierowcy, nie ma możliwości zakupu biletu wcześniej, koszt to 65 THB. Autobusy jadą co godzinę, a pierwszy rusza o 6:00, w weekendy pierwszy jedzie o 6:30.

Jest gorąco i słonecznie i tak już ma zostać. Miła odmiana po Hanoi ;) Sławek kupuje w sklepie coś, co stało w lodówce obok piw (piwo kosztuje 55 THB, a to coś 33 THB), okazało się, że to nie piwo, ma 8% i chyba jest czymś w rodzaju wina ryżowego, smakuje całkiem przyjemnie, nie ma szału może, ale jest ok.

W hotelu zamawiamy skuter na drugi dzień rano na 8:30, bo zdecydowaliśmy, że będziemy zwiedzać samodzielnie, a nie z biurem. Koszt to 250 THB (około 30 zł), w mieście chyba były trochę tańsze, ale ten przynajmniej będziemy mieli prosto pod hostel :) Trochę się boimy o bezpieczeństwo motorka, bo zwiedzając - będziemy go zostawiać, więc prosimy - jeśli to możliwe - o dostarczenie razem z motorkiem jakiejś kłódki zabezpieczającej.

Spacerujemy po nocnym bazarze i mimo, że nie jesteśmy głodni, to zamawiamy pad thai z krewetkami, kiełkami i orzechami nerkowca i jest to chyba najlepszy pad thai jaki w życiu jadłam :) Zachwycamy się tajskim jedzeniem, oglądamy występny na scenie na końcu części gastronomicznej i cieszymy się ciepłem tego wieczoru. Jest dobrze :)




























Na bazarze można zjeść masę różnych rzeczy: pad thai w różnym wydaniu, smażone w panierce owoce morza i inne rzeczy, różne owoce morza, robaki, shake owocowe (ale słabe dość) i najpopularniejsze tam chyba - hot pot: dostajemy garnek z wrzątkiem i miskę różnego jedzenia - mięso, jajko, zielenina, mięso, co tam sobie wybierzemy, no i sobie to sami gotujemy tak jakby :)

To był długi, intensywny dzień, czas odetchnąć, bo jutro czeka nas Chiang Rai w pigułce, mamy tylko jeden dzień na zwiedzenie tej okolicy, bo pojutrze o świcie ruszamy do Laosu.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz